Warszawski kataryniarz, Piotr Bot, dostał w kwietniu ub.r. od straży miejskiej mandat za „nielegalny handel”.

Nie tylko grał mazurki Chopina, popularne melodie „Warszawa da się lubić”, czy „Siekiera, motyka”, ale także prowadził małą loterię z fantami.  Kataryniarz kary nie przyjął i sprawa trafiła do sądu.
 
Jak powiedział przed sądem strażnik miejski, będący oskarżycielem publicznym, kataryniarz miał prowadzić sprzedaż żołnierzyków, diabełków, piłeczek i pamiątek poza miejscem wyznaczonym do handlu, m.in. na Rynku Starego Miasta w Warszawie. Kataryniarz twierdzi, że nie były to przedmioty przeznaczone na handel, lecz pamiątki związane z Warszawą, będące fantami w loterii, w której każdy los wygrywa, a więc nie ma też mowy o hazardzie.
 
Trudno przewidzieć komu rację przyzna sąd i czy postępowanie zakończy się na czwartej z kolei rozprawie, która odbędzie się pod koniec marca. Sprawę bowiem dodatkowo komplikuje fakt, że oprócz muzyki kataryniarza atrakcją jest papuga Karlos, która za 2 zł wyciąga chińskie wróżby i horoskopy. Sędzia pytał już na rozprawie w styczniu, czy kataryniarz losy sprzedawał bezpośrednio czy przy pomocy papugi? Sprawa zatem jest rozwojowa i nie wiadomo, czy współudział Karlosa to będzie okoliczność łagodząca dla Piotra Bota czy obciążająca, a jeśli tak, to czy nie skomplikuje to całego postępowania. Bo jeśli w nielegalny proceder byłaby rzeczywiście zamieszana papuga, to czy można ją przesłuchać, czy jest pełnoletnia, co na to obrońcy praw zwierząt itd. No a przede wszystkim czy można papugę skutecznie zdyscyplinować, czyli opodatkować?
 
I tak dochodzimy do sedna, do podatków, bo w całej historii z kataryniarzem o nic innego nie chodzi. Jeśli bowiem zostałby on uznany za winnego, który dopuścił się „nielegalnego handlu”, to i tak całe przewinienie sprowadzałoby się do tego, że nie miał zezwolenia na ów wielki handel losami, a więc to ciągnienie wróżb po 2 złote za sztukę przez papugę nie byłoby opodatkowane raz w formie zezwolenia, a dwa w formie podatku dochodowego. Na tym polegałby cały wielki szwindel warszawskiego kataryniarza działającego ze wspólnikiem o imieniu Karlos.
 
W życiu doczesnym pewne są tylko śmierć i podatki , a w Polsce pewne jest jeszcze kilkukrotne opodatkowanie tego samego. W Poznaniu, czy we Wrocławiu obowiązuje już na przykład podatek od deszczówki, skoro nie cała woda, jak odkryły bystre samorządy, wsiąka w działkę, mimo płacenia podatku od nieruchomości; płacimy tzw. belkowe od oszczędności mimo odprowadzania podatku dochodowego. Możemy się jeszcze spodziewać podatków od jazdy samochodem osobowym, mimo dokładania się już do utrzymania dróg płaceniem wysokiej akcyzy w cenie paliwa, od wypłat z bankomatu (nad ustawą wprowadzającą opłaty pracuje resort finansów), mimo wcześniejszego opodatkowania pieniędzy zdeponowanych na kontach podatkiem dochodowym i tzw. belkowym. Do tego mogą dojść „peronówki” i „bykowe” rodem z PRL, podatek od grzybobrania, od wjazdu do centrum miasta, no i na pewno dojdzie od śmieci, bo klamka zapadła i od lipca w całej Polsce będzie obowiązywać opłata śmieciowa.
 
I co, nadgorliwość strażnika miejskiego, który chciał wlepić kataryniarzowi mandat za „nielegalny handel” i pytanie sędziego o udział papugi w procederze może nie wpisują się w ten klimat? Barei tylko brak, bo tyle byłoby przynajmniej nasze, co byśmy się pośmiali.
 
tekst opublikowany na portalu stefczyk.info